Czuli barbarzyńcy Kolegium Nauczycielskie w Bielsku-Białej Województwo Śląskie
O cyklu

Z „Cieszyńskiej” na „Myśliwiecką”… Śmiech po polsku.


Foto: K. Dzierżawa

Od czasu, kiedy Mariusz Szczygieł wypowiedział słynne zdanie o Czechach i śmiechu, stało się powszechnie wiadomym, że Czesi są specjalistami w dziedzinie humoru, rozbawiania (nas, Polaków) i komicznych paradoksów. Jednak koncert Artura Andrusa dowodzi niezbicie, że absolutnie im pod tym względem nie ustępujemy…. Wypełniona sala w klubie „Klimat” rozbrzmiewała entuzjazmem do tego stopnia, że uruchomił się alarm (być może czuły na wstrząsy?).

Nasz gość swoją artystyczną karierę trwale związał z tym wszystkim, co śmieszy, choć w tym radosnym ferworze nie brakuje nuty melancholijnej (co sam zainteresowany potwierdził podczas koncertu) i lirycznej (przed czym się raczej wzbraniał). Człowiek radiowej „Trójki”, w której najbardziej chyba znaną jego audycją jest „Powtórka z rozrywki”, od kilku lat obecny także w telewizji, przede wszystkim jako gość programu publicystyczno-satyrycznego „Szkło kontaktowe”. Bawienie publiczności uprawia w różnych formach: jako artysta kabaretowy, pisząc teksty i prowadząc przeglądy kabaretowe. Tworzy także internetowego bloga (dla zainteresowanych: http://arturandrus.bloog.pl), gdzie dzieli się z czytelnikami swoimi obserwacjami dookolnej rzeczywistości. Podczas koncertu w Bielsku wspominał zresztą wielokrotnie o własnych zapędach badawczych, których przedmiotem są różne sfery życia Polaków. Wśród tematów znalazły się: rodzicielskie dobre rady, pożytek płynący z lektury i oglądania kalendarzy, nieustannie odchudzające się kobiety i mężczyźni w trudnym wieku… Tym ostatnim artysta poświęcił swój „Wiersz o tym, że pod koniec XX wieku coś się stało z prawdziwymi mężczyznami”.

Wszelkie zresztą relacje damsko-męskie są wdzięcznym tematem zarówno piosenek Artura Andrusa, jak i jego tekstów kabaretowych. Niezbędny przy tym dar autoironii z jednej strony zjednuje mu sympatię publiczności, z drugiej zaś zapewnia tejże publiczności dobre samopoczucie („taki sławny, a boli go to samo, co mnie”). Niekwestionowanym przebojem w tej kategorii jest „Piosenka o podrywie na misia”, którą mogliśmy usłyszeć także podczas piątkowego spotkania. Usłyszeć i zobaczyć – choreografia, jest tu elementem równie ważnym jak słowa i muzyka. Jeśli ktoś na koncercie nie był, a chciałby widzieć o co chodzi, zapraszamy do galerii zdjęć, naszemu fotografowi udało się te gesty uchwycić.

Okazji do utrwalenia niezwykłych popisów, niekoniecznie tylko wokalnych, nie brakowało podczas całego koncertu, wspomnieć jednak trzeba zwłaszcza o wykonaniu piosenki „Glanki i Pacyfki”, ponieważ Andrus wcielił się tak przekonująco w postać bohaterów swojego utworu, że publiczność reagowała zgodnie ze stosowną konwencją a organizatorzy zadrżeli w trosce o przetrwanie mikrofonu. Wrażenie w każdym razie niezapomniane ….

Bohater wieczoru udowodnił, że wszelkie klimaty nie są mu obce, od mocnych rytmów po nastrój sopockiego festiwalu, wykonując znaną „Królową nadbałtyckich raf”, na co publiczność odpowiedziała oczywiście delikatną falą. Kurtuazyjnie wybrzmiała fraza o królowej bielsko-bialskich raf, co zostało powitane z należytym entuzjazmem.

Nasz gość nie pominął także tematu cyklu „Czuli barbarzyńcy”. Zaśpiewał „Cieszyńską” Jaromira Nohavicy, powiedział kilka słów o swoich spotkaniach z twórczością czeskiego barda oraz przedstawił własny wariant piosenki utrzymanej w tym duchu. Mistrzowskie było jednak zwłaszcza wykonanie szlagieru Heleny Vondráčkovej – „Malovaný džbánku”. Andrus tak przekonująco wprowadził w ruch biodra i ramiona, że można było przez chwilę zadawać sobie pytanie; kogóż to gościmy na naszej scenie? A że piosenki Vondráčkovej są świetną pożywką dla stereotypu, to wykonaniem tym artysta sprawił organizatorom wielką przyjemność…

Nie brakowało najpopularniejszych przebojów, takich jak „Piłem w Spale spałem w Pile”, który to zresztą tekst został przez Andrusa okraszony anegdotami pielgrzymkowymi (właśnie tak – polska rzeczywistość bywa nieprzewidywalna) oraz własną wersją piosenki przeznaczonej do wykonywania w takich właśnie okolicznościach.

Były oczywiście bisy, a na koniec Andrus pożegnał publiczność wierszykiem rozpędzającym, który nie był jednak do końca skuteczny, bo spory tłum pozostał oczekując na autograf.

Słowa uznania należą się zespołowi muzyków towarzyszących Andrusowi: na fortepianie grał Wojciech Stec, na kontrabasie Łukasz Borowiecki, a na perkusji Paweł Żejmo.


Galeria zdjęć z koncertu


Wydarzenia
Galeria zdjęć
Program
Goście
Piszą o nas
Nasi partnerzy
Pierwsza edycja
Kontakt